Zakupoholiczką jestem raczej okazjonalnie
Rozmowa z Aleksandrą Turkowiak
Nie od dziś wiadomo, że zwracasz szczególną uwagę na to jak wyglądasz. Jak to się właściwie zaczęło?
– W dzieciństwie byłam skazana na wybory mamy. Ona wybierała, co założę. Wychodziło jej, jak wychodziło. Czasem lepiej, czasem gorzej. Nie mogłam jednak narzekać. Moja mama zawsze miała niezłe wyczucie stylu i to ona zaszczepiła we mnie miłość do ubrań. Znacznie gorzej sprawy się miały w gimnazjum. Tam miał miejsce istny modowy Armagedon.
Jak zatem jest teraz?
– Myślę, że o wiele lepiej. Własny styl przychodzi z czasem. W końcu trzeba spróbować wszystkiego, żeby dowiedzieć się, co tak na prawdę się lubi. Ja zdecydowanie stawiam teraz na ponadczasowa klasykę z nutą szaleństwa. W tym czuje się najlepiej.
Zwracasz uwagę na to, jak inni są ubrani?
– Niby nie ocenia się książki po okładce, ale przecież widząc nieznajomego na ulicy najpierw zauważa się to, jak wygląda, a nie to jakim jest człowiekiem. Poza tym ubiór często zdradza osobowość. I to w modzie jest najpiękniejsze. Można wyrazić siebie, takimi, jakimi jesteśmy naprawdę, bez zbędnych otoczek i formalności.
Często w modzie istnieje cienka granica pomiędzy pasją a uzależnieniem. Jak jest u ciebie?
– Wydaje mi się, że mam wszystko pod kontrolą, dopóki pieniądze nie wpłyną na konto. Wtedy zaczyna się istne szaleństwo. Często wchodząc do sklepu, zauważam jedną rzecz, potem kolejną, która do niej pasuje a na koniec jeszcze jedną. I tym oto sposobem wychodzę z galerii z naręczem ciuchów i wyrzutami sumienia. Na szczęście takie opętanie nie zdarza się u mnie często. Można zatem powiedzieć, że zakupoholiczką jestem raczej okazjonalnie. Zazwyczaj staram się robić zakupy z głową.
Wiążesz swoją przyszłość właśnie ze światem mody?
– Byłoby fajnie. Branża modowa jest niestety trudnym i często niedostępnym obszarem. Nie zaszkodzi jednak spróbować, bo kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, a w tym wypadku nie nosi Gucci.
Rozmawiała ALEKSANDRA TURKOWIAK